Marzenia się ziściły. Odhaczam z listy: mieszkamy na wsi, kury są, perlice też. Kogut pieje. Co prawda kopytnych jeszcze nie
ma, ale koziarnia i pastwisko już gotowe. Zameldowanie mam, rolnikiem wg
hektarów przeliczeniowych jestem. Ogród siódme poty z nas wyciska, ale
pierwsze plony już skonsumowane i pierwsze różane bukiety stanęły na
stole. W stawach i na drzewach (tak, tak, to nie pomyłka) rechoczą żaby,
w budkach drą się pisklaki. To chyba starczy, żeby odtrąbić zakończenie.
Nie mam natury blogerki. Wolę sto metrów rowu wykopać niż jeden post napisać. Tyle się dzieje, nie nadążam, nie wiem co wybrać i w końcu nic nie piszę. Albo piszę i usuwam, bo jakaś bez sensu ta moja pisanina się wydaje. Mimo ciężkiego pióra w końcu zbieram się i piszę, bo myślę, że komuś te doświadczenia mogą się przydać. Może zachęcą albo dodadzą odwagi, a może ktoś pod wpływem lektury dojdzie do wniosku, że to jednak nie to i woli kupić dom na Karaibach.
Kiedy zaczynaliśmy poważnie rozważać przeprowadzkę na wieś, jeszcze nie było to modne. Nie było programów w telewizji, a blogi zapewne już się pojawiały, ale nie miałam o nich pojęcia. Reportaże w Werandzie o renowacjach rozsypujących się domów czytałam z wypiekami na twarzy, natomiast odbierałam je bardziej w kategorii literatury fantastycznej.
Jeden z pierwszych czytanych przeze mnie tekstów opowiadał o Holendrach, którzy wyremontowali stary dom w jakiejś malutkiej wiosce na skraju Polski. Zdjęcia z ich wnętrz tak mnie zauroczyły, że do dziś mam je przed oczami. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że i my zamieszkamy w dwustuletnim domu gdzieś na końcu świata, że będziemy cieszyć się ratowaniem każdej starej deski i odnawianiem archaicznych sprzętów. A co powiecie na to: ten reportaż był z Janic, dom Lusi i Toniego stoi czterysta metrów od naszego. Nie muszę dodawać, że zaniemówiłam, kiedy to odkryłam.
Warto marzyć, ale trzeba też coś niecoś wiedzieć, aby móc spełniać swoje marzenia. Bardzo podobał mi się post Bazylii z Notatek przy-ziemnych podsumowujący dwa pierwsze lata mieszkania na wsi http://hektary.blogspot.com/2016/04/notatka-na-dwa-latka.html. Inspirujący a zarazem schładzający rozpalone marzeniami miejskie głowy. Każdy, kto śni o wiejskim gospodarowaniu, powinien to przeczytać.
Chciałabym i ja podzielić się swoimi wnioskami na zakończenie pierwszego etapu osiedleńczej przygody, zwłaszcza z tymi, którzy myślą o Dolnym Śląsku, bo tutejsi postmiastowi mają jeszcze inne problemy, zwłaszcza remont nietypowych domów. Technologia ich budowy jest tak różna od znanej z centralnej i wschodniej Polski. Nie ma odpowiedniej literatury, żadnych poradników. Kupisz sobie człowieku piękny dom bez fundamentów albo ze ścianami z gliny i twoje doświadczenie budowlane na nic się nie przyda. Przeciętny architekt się nie zna, budowlańcy zalecą styropian i regipsy. "Panie, a najlepiej wyburzyć tę ruderę, tak będzie i taniej i szybciej. Migusiem zbudujemy nowy." A ty zęby w ścianę, głową w mur, a i tak nic to nie pomoże.
Patrząc wstecz na te dwa lata remontowania, zastanawiam się, co było najistotniejsze.
Po pierwsze: fachowcy.
Pierwsze pół roku próbowaliśmy remontować sami. To był szaleńczy pomysł, zważywszy na to, co chcieliśmy osiągnąć. Bez znalezienia ekipy, która ma doświadczenie w remontach starych domów i jeszcze szanuje tutejszą architekturę, nie zrobilibyśmy nawet części tego, co jest teraz.
Po drugie: woda.
Mokro w domach, mokro pod domami i wokół domów. Najważniejsze jest odwodnienie i izolacja. Wszystkiego i wszędzie. Nie ma zmiłuj, wody nie oszukasz. My nadal dokładamy odwodnienie to tu, to tam. Miesiąc temu wystarczył spory deszcz i popłynęła nam przez podwórze żółta rzeka z drogi powyżej. M zastosował rozwiązanie z górskich szlaków, korytko z drewnianych desek, z którego woda wpada do głównej studzienki podwórzowych drenów. Jeszcze nie jest całkiem skończone, ale już działa.
Na razie jest jedno korytko i właśnie przechodzi swój test, bo wczorajsza ulewa była nieziemska. W Jeleniej ogłoszono alarm p/powodziowy, a w naszej piwnicy żwawo szemrze strumyk. Przez podwórze już nic nie przepływało :) ale i tak widać, że musimy dołożyć przynajmniej jeszcze jedno. W piwnicy nie jest ciekawie, coś zaczyna płynąć z bocznej ściany. Trzeba będzie rozkopać dreny i lepiej uszczelnić mury.
Po trzecie: żadnego pośpiechu. Kilka pochopnych decyzji remontowych i już nie da się cofnąć ich skutków albo może to być bardzo kosztowne.
Po czwarte: gruntownie przemyślane zakładanie ogrodu i nabywanie żywego inwentarza.
Ale zwierzęta, ogarnianie ogrodu, a zwłaszcza pomysły permakulturowe to już osobny temat, bo popełniliśmy przy tym tyle błędów (znowu kłaniają się pochopne decyzje), że warto byłoby to opisać ku przestrodze innym.
W takim razie (wbrew planom) ciąg dalszy nastąpi ...
A już myślałam, że sie blogowo żegnasz w "pierwszych słowach" tego posta. Festina lentłe, jak mawiali starożytni. We wszystkim, a szczególnie w decyzjach o inwentarzu żywym, jego ilości i trudności "w obsłudze". Tak a propos iwentarza, rodzą się jagnięta.
OdpowiedzUsuńMnie czeka remont oczyszczalni, cyklinowanie, zakładanie rynien i drenarskie roboty przy domkach zwierzęcych. A pogoda nie sprzyja. Wczoraj nam wicher połamał i powyrywał z korzeniami parę drzew. Zerwał ze ścian wino. Na szczęście dziś jest lżejszy, ale wieje i pada nadal.
Powodzenia w dalszych zmaganiach na wszystkich frontach. Pozdrowienia serdeczne
Festina lente, oczywiscie. Nie wiem skad tam jeszcze "l" sie wzięło.
UsuńTą sentencję powinniśmy powiesić sobie na honorowym miejscu ;)
UsuńTyle pracy przed Tobą, a jeszcze ta wichura! Jak Ty to wszystko ogarniasz? Podziwiam i pozdrawiam gorąco.
Tylko bez takich głupich pomysłów! Chociażbyś miała raz na rok wpaść, to nie porzucaj tutaj wiernych kibiców :)
OdpowiedzUsuńMiło mieć takich kibiców!
UsuńMyślałam o Was podczas tej wczorajszej ulewy - czy Wam z góry woda nie popłynie zbyt wartko. U nas niby płasko, ale rowy nie dawały rady odbierać tej masy wody... lekko nam podtopiło owczarnię i stajnię. I tak, woda to tutaj największy problem, z góry i z dołu (ten nieprzepuszczalny grunt)... albo jej brak.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko jesteście przykładem wzorowego odtwarzania (bo chyba to już nie "remont") i tworzenia tego miejsca... Przynajmniej mnie, za każdym razem, gdy u Was bywam, gula rośnie z podziwu i zazdrości ;)
A historia z domem Lusi i Toniego niesamowita ;)
Nasza woda w miarę ujarzmiona.Łatwiej jest, kiedy są pochyłości. Sądzę, że na waszym płaskim terenie problemów jest o wieje więcej :(
UsuńSą inne ;)
UsuńPisz prooszę :))) pióro Twe wcale nie ciężkie i ogrom doświadczeń ... miło u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa! Teraz nie mam wyjścia i muszę pisać ;)
UsuńCiesze sie, ze ciag dalszy nastapi :)
OdpowiedzUsuńNo i juz obiecuje na 100%, ze tego lata wprosze sie do Was zobaczyc wszystko na wlasne oczka :)
Serdeczne pozdrowienia dla Was i do zobaczenia :)
Będzie nam niezmiernie miło!
OdpowiedzUsuńInkwizycja tego jeszcze nie wie ale przyjedzie ze mna :)
UsuńTo będzie wielkie wydarzenie, jeżeli uda się wyciągnąć Inkwi z gospodarstwa ;)))
UsuńJa rowniez prosze o kontynuacje i (bardzo niesmialo) wpraszam sie w goscine...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A
Wpadaj śmiało!!! Ostatnimi czasy jesteśmy w domu całą dobę :)
UsuńMam podobne marzenia do Twoich. I choć realizacja będzie miała miejsce w bliższej lub dalszej przyszłości, to już teraz czytam i chłonę wiedzę między innymi z blogów takich jak ten. Więc pisz jak najwięcej!
OdpowiedzUsuńFajnie, że moja pisanina może Ci się na coś przydać.
UsuńPozdrawiam i życzę rychłej realizacji marzeń.
Szkoda by było zakończyć. Chociaż raz na jakiś czas przyda się wpis, tyle jest rzeczy na świecie o których można pisać :)
OdpowiedzUsuńKiedy oglądaliśmy dom przed zakupem (3-ci czy 4-ty już raz, żeby zobaczyć, czy nie pływa wiosną ;) poprzedni gospodarz powiedział: - Wy tam w Polsce centralnej macie chyba jakiś problem z tą wodą.. w kółko tylko dreny, odwodnianie i osuszanie. Jakoś tak powiedział. Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńTylko pozazdrościć suchego terenu.
Usuń