wtorek, 28 czerwca 2016

Kiedy skończy się remont?

Wiadomo, remont nigdy się nie kończy, ale chciałoby się pomieszkiwać w bezpiecznej strefie czystości. A tu ciągle coś wypada. W pokoju zwanym kiedyś mrówczanym, a obecnie kocim, mamy piękny sufit. Wszystkie deski udało się odzyskać i oczyścić z grubej warstwy lakieru. Ten widok cieszył nas niezmiernie, chociaż co jakiś czas coś nam sypało się na głowę. Kiedyś powinno się wysypać do końca. He, he, wygodnie tak się pocieszać.
Przyszedł czas na remont piętra, a wtedy na parterze spomiędzy sufitowych desek zamiast małych paprochów zaczęły wypadać kamyki, plewy i nie wiadomo co jeszcze. Postukałam kijem od miotły w jedną desek, a ona pięknie podniosła się i obsypała mnie piaskiem. Nie chciało się od razu rozebrać sufitu i oczyścić, to mam. Znowu wszędzie zapylone.







I na co ja narzekam?! Już wkrótce czeka nas wymontowywanie dziesięciu okien i chyba skończy się na robieniu nowych.

A na przekór wszystkiemu dom na zewnątrz nadal pięknieje :)




Chociaż... Nie mogę sobie wybaczyć, że wybrałam kolor elewacji bez zrobienia próbki. Jestem zmęczona tym remontem, łażeniem po sklepach, ciągłym podejmowaniem "bardzo ważnych decyzji".  Nie chciało mi się kupować 1 litra, malować fragmentu i wracać po resztę. Chciałam mieć to już za sobą, więc byle co, byle szybciej. No i wyszło okropnie jasne, obrzydliwie sterylne. I czemu nie zrobiliśmy baranka, skoro staramy się wszystko odtworzyć jak najwierniej? Miała być szara !!! Dopadła nas pomroczność jasna czy co? Kiedy spoglądam na dom idąc po ulicy, w pierwszej chwili myślę: Oesu, ale ktoś spaścił tę renowację! A w drugiej chwili:  Aha, to my.
Pocieszam się, że wygląd poprawi rozrośnięcie się pnących róż, wzdłuż ścian posadziłam jedenaście, w tym siedmiometrowe giganty.  Lykkefund wystarczy na zasłonięcie południowej elewacji do wysokości pierwszego piętra. Po kilku latach oczywiście. Na razie ma pół metra :)))





wtorek, 21 czerwca 2016

Pożegnanie z psim aniołem

Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, była najsmutniejszym psem w schronisku. Schorowana, z nadwagą, wystraszona szczekającymi psami. W książeczce zdrowia wpisano: wiek dwa lata, rasa foksterier. A to niespodzianka, nie wyglądała mi na młodą sunię i do tego foksteriera! Nasz weterynarz określił ją na siedem -dziesięć lat. Chyba jednak nie miała aż tak dużo, przeżyła jeszcze z nami pięć lat.

Po pierwszej kąpieli puchata, biała kulka otrzymała imię Beza.
W foksteriera trudno było nam uwierzyć do czasu odwiedzin we Frezowni.




Nie tylko my byliśmy zdziwieni metamorfozą. Sama zainteresowana również nie wiedziała, co ma o tym myśleć:  "Może naprawdę jestem foxem?!"



Życie w nowym domu przyniosło jej sporo innych zdziwień.
Mam sama wyjść z domu? Bez smyczy? Nie ma mowy. Ogród? A co to takiego? Jak mam niby się wysikać, skoro moja pani nie stoi przy mnie!
Spacery? Niekoniecznie. Pani rzuca patyki? Skoro lubi, niech sobie rzuca, mam ważniejsze sprawy. Piłeczka, ringo, frisbee? Dziękuję uprzejmie, ale nie. Jedzenie? Tak, tak, tak, dajcie mi chleba!
Rzadko widok smyczy był powodem do radości, ale z czasem słodka Beza schudła i rozkręciła się. Zaczęły się dłuższe spacery.






Ale największą pasją Bezy była jazda samochodem. Wystarczyło otworzyć drzwi, a już wskakiwała do środka.

Dla przejażdżki była skłonna pójść na ustępstwa. Nawet w góry i na piwo!


 
  
Grzeczne czekanie na swoją panią przy boksach dla koni.


Spacery po uzdrowiskach też mogą być.


 Duże miasta również są ok, bo potem można posiedzieć w restauracji albo kawiarni.



 A najlepiej śpi się w hotelach.


Beza była cudowną towarzyszką życia. Wierna jak pies, czuła jak suka. Każdego obdarzała uśmiechem i nienatrętnym zainteresowaniem. Spotykając nieznane dzieci cierpliwie znosiła ich kilkugodzinne nawet pieszczoty. Taki radosny pluszaczek. O tym, że nim nie jest, przekonywałam się w kontaktach z innymi psami. Zawsze pozytywnie nastawiona do wszystkich, także tych jazgotliwych i warczących, ale wystarczyło, żeby któryś spróbował  gestu dominacji lub jakiejś agresji. Przyjmowana postawa i odgłosy, które potrafiła wydobyć  z siebie zwykle wystarczyły do zniechęcenia przeciwnika. Jeżeli tego było mało, agresor poznawał próbkę jej zębów. Dwukrotnie owczarki niemieckie wycofywały się z podkulonym ogonem. Przecierałam oczy ze zdumienia!

Dlatego nie martwiłam się o to, czy poradzi sobie z Frodem. Pierwsze spotkanie odbyło się na terenie schroniska. Spodobała mu się biała panienka, nawet bardzo, za to bez specjalnego entuzjazmu ze strony Bezy, więc musiała mu wytłumaczyć, gdzie są granice adoracji za pomocą zębów. Frodo załapał po kilku podejściach.
Poddawała się jedynie swoim kotom. Mogły robić, co chciały. Wciąż zajmowały jej posłanie, zabierały najlepsze miejsce przy kominku, podjadały z miski.


Nasze kurzaste także lubiła, ale z nimi nie chciała się dzielić jedzeniem :)
 

Przeprowadzkę do Janic nie zniosła zbyt dobrze. Tęskniła za swoimi starymi  miejscami, nie chciała wychodzić na spacery. Przy każdej okazji wskakiwała do samochodu gotowa do powrotu. Wet zalecił m.in obrożę nasączoną feromonami "pozytywnego spojrzenia na świat". Byłam zdziwiona, ale rzeczywiście samopoczucie polepszyło się.







Niestety wiek zaczął o sobie przypominać. Problemy ze stawami, utrata słuchu. Najfajniejszym zajęciem było wygrzewanie się przed kozą. Ale starość to nie koniec świata. Jeszcze długo można pożyć na wolniejszych obrotach.



Śmierć przyszła znienacka. Kiedy nagle opuszcza nas ktoś tak bliski, wszyscy przeżywamy szok. Zgasła po trzech dnia walki z zatruciem. Może to był wirus, bakteria. Może trucizna. Do końca nie wierzyłam, że przegra tę walkę.
Kochana przez całą rodzinę, pozostała psem jednej pani. Była jak mój cień. I takie było jej odchodzenie. Akurat wszyscy wyjechali, zostałyśmy tylko my dwie.
Spoczęła w pięknym miejscu. Podziwiając widok na Śnieżkę będziemy mieli ją blisko siebie. Dopełniło się nasze połączenie z ziemią, którą wybraliśmy na nowe miejsce w życiu. Nie łączy nas z tą ziemia tylko piękne życie. Doszła kolejna śmierć. Jesteśmy coraz mocniej zakorzenieni tutaj.

Pomimo cierpień swoich ostatnich dni chyba miała dobre, szczęśliwe życie. Taki radosny psi anioł zasługiwał na wszystko co najlepsze.

Tęsknimy za tobą Bezo! 










czwartek, 2 czerwca 2016

Nowi mieszkańcy

Nie samym remontem człowiek żyje. Trochę rozrasta się załoga naszego gospodarstwa. Według planu, acz powoli. Miały być kury i są.

Przedstawiam Bazyla. Z profilu i en face.




Bazyl z pierwszą żoną, Lady Makbet



Druga żona Bazyla imieniem Bazylia


Reszta kur niepełnoletnia, co Bazyl szanuje.
Poniżej moja ulubienica Mysza, która lubi przesiadywać mi na kolanach. Oczywiście pod warunkiem odpowiedniej zawartości mojej dłoni.


Balbina dostała imię po czubatce z poprzedniego stada, które porwał lis. Była ubóstwiana przez wszystkie odwiedzające ją dzieci, bo bez sprzeciwu dała się brać na ręce. Balbinka jest na razie nieśmiała, ale pracujemy nad tym.



Reszta kurek bezimienna na razie. To takie kurze podlotki, na razie mówią tylko pi, pi, pi.


Bazyl jest bardzo opiekuńczy w stosunku do stada. Zawsze woła je, gdy zbliża się coś dobrego, czeka, aż się najedzą i dopiero wtedy sam zaczyna dziobać.

Są jeszcze wrzeszczące strażniczki. Na początku były bardzo płochliwe, a hałas był nie do wytrzymania. Nawet sołtys z samego końca wsi coś o tym napomykał ;) Na szczęście po kilku dniach zintegrowały się ze stadem, wyciszyły i przybiegają do mnie razem z resztą kurek.








A jeżeli dobrze poszukamy pod drzewami, to znajdujemy coś takiego