Ku przestrodze i na pożytek potomnym spróbuję zebrać najistotniejsze fakty z życia ogrodniczego w nowym siedlisku.
Jak powszechnie wiadomo ;) gospodarujemy na olbrzymim obszarze półtora hektara. Kiedy miało się sześć arów, taka przestrzeń wywołuje zawroty głowy. Zwłaszcza podczas przygotowywania projektu. Całkiem miłe uczucie. Nie mam doświadczenia w dużych projektach, do tej pory największe robiłam do 30 arów, ale zawsze o takim marzyłam. Projektów powstawało bez liku, bo nie mogłam zdecydować się, które z marzeń realizować ;)
Temat zakładania ogrodu-siedliska jest szeroki jak rzeka, ale będę się ograniczać.
Po pierwsze, projekt zagospodarowania jest bardzo ważny. Nie jest to popularny pogląd, bo bardzo często osiedleńcy idą na żywioł. Przekonałam się, że uszczegółowienie planów zaoszczędza sporo niepotrzebnej pracy, zwłaszcza przy rozbudowanych zamierzeniach. Najlepiej na początku założyć grubą teczkę, uzgodnić między sobą, czego się potrzebuje, tysiące pomysłów i chciejst zapisać, wykreślić 90 % , narysować to i przemyśleć. I myśleć, myśleć, myśleć. Chodzić po terenie, wsłuchiwać się, przyglądać roślinności, sprawdzać żyzność, nasłonecznienie, siłę i kierunki wiatrów. Koniecznie też wilgotność w różnych porach roku. I oceniać widoki, które chcemy wyeksponować, a które zasłonić. Myśleć, zapisywać i rysować. I przyglądać się swoim uczuciom. Podświadomość czasem podpowiada nam coś istotnego, co łatwo przegapić opierając się tylko na rozsądku i wiedzy.
Wszystko to niby wiedziałam, a i tak nie uniknęłam wpadek, bo.... chcieliśmy jak najszybciej stworzyć sobie raj.
Po drugie, właśnie problem pośpiechu. W poradnikach dla budujących spotyka się radę, żeby najpierw założyć ogród i niech sobie rośnie, a w tym czasie stawiać (remontować) dom. W przypadku dużego i zróżnicowanego terenu uważam, że nie jest to dobry pomysł. Zanim zaczniemy wdrażać nasz projekt w życie, trzeba tam zamieszkać. Doświadczyłam tego już w następnym roku po kupnie domu. Chociaż jeszcze tam nie mieszkaliśmy na stałe, przekonałam się na przykład, że usypane wały przeciwwiatrowe są co prawda potrzebne, ale widok na las, zwłaszcza zimą, jest o wiele ważniejszy. W porównaniu z drobnymi raczej oszczędnościami przy ogrzewaniu, dla mnie ten widok jest bezcenny. Trzeba było znowu zamówić koparkę, żeby wały rozgarnęła . Nawet przed koparkowym czułam się jak idiotka, ale dla takiego widoku z okna było warto.
Podobnie mieliśmy z systemem wodnym na całym terenie. Najpierw powinniśmy byli przetestować nasze pomysły obserwując przynajmniej przez cztery pory roku i skorygować, a dopiero potem podejmować dalsze decyzje, np. o rozmieszczeniu drzew. Ciąg stawków utworzonych jako zbiorniki retencyjno-melioracyjne świetnie sprawdziły się wiosną, ale już pod koniec maja wynikł problem wylęgarni komarów. Są za małe, aby stworzyć zrównoważony ekosystem z pożeraczami ich larw. Trzeba stawki poszerzyć i posadzić więcej dotleniających roślin.
Jeden z melioracyjnych stawków.
A tak na marginesie, stawki świetnie sprawdzają się latem jako rezerwuar
miękkiej wody. Dopływa do niego woda gruntowa oraz nadmiar deszczówki
przelewający się ze zbiornika pod rynną. Z kolei podczas ulewy nadmiar
płynie do kolejnego stawku, a z niego do stawu, itd. Gdyby nie one,
wiosną poziom wody byłby tuż pod powierzchnią ziemi. Mamy tak wysoki
poziom wody gruntowej, że nawet podczas suszy utrzymuje się ona na
pewnej głębokości. A wiosną woda spływa do wykopanego dołu i
odprowadzana jest podziemnymi rurami na niższe poziomy, bo na szczęście
mamy pochyły teren.
W dużym stawie pośpieszyliśmy się z sadzeniem roślin nadwodnych. Półki kształtowaliśmy w kwietniu, podczas wysokiego poziomu wody. W połowie maja musieliśmy przesadzać rośliny wrażliwsze na suszę niżej. Podwójna robota.
Tak wyglądał brzeg przy wysokim poziomie wody.
Po trzecie, nie za dużo naraz. Pierwszej jesieni kupiłam około 600 sadzonek na żywopłoty, ałyczę, antypkę, tarninę, rugosę, caninę, multiflorę i ligustr. Sadzonki miały 20-40 cm. wysokości. Nie wiem, jak to sobie wyobrażałam, że podołam. Udało się jakimś cudem, na kolejny sezon zostało do posadzenia tylko kilkadziesiąt. Nigdy go nie podlewaliśmy. Przetrwał ubiegłoroczną suszę (u nas nie padało od połowy maja do listopada) tylko dzięki solidnemu ściółkowaniu.
A to już inny fragment po osiemnastu miesiącach od posadzenia. Prawie wszystkie przyrosty pojawiły się dopiero tej wiosny. Jestem z niego dumna! Oczami wyobraźni widzę te roje ptaków zamieszkujących w nim.
Pamięć ma się krótką, więc po roku M przywiózł dziesiątki samosiejek : lipy, brzozy, klony, akacje, sosny, modrzewie, kilka dębów, dzikie róże i mnóstwo wielkich rokitników. Posadziliśmy je, ale to było za dużo naraz! Brakowało czasu na podlewanie, gdy przyszła susza. Potem wokół małych trzeba było kosić, bo trawa urosła do ramion. A tu pilne roboty remontowe. Jakimś cudem przeżyły prawie wszystkie, nawet dwumetrowe rokitniki. Ile wiader trzeba było się nadźwigać. Za dwadzieścia lat będziemy sobie spacerować w tym cienistym zagajniku i wspominać, jak to na wariata sadziliśmy te drzewa.
Sadzenie lip.
Sadzenie brzóz.
Podobnie z sadem. Nie mogliśmy się powstrzymać, kupiłam dwadzieścia drzew. Majowa susza i straciliśmy wiśnię i gruszę. To samo z malinami. Jak tu nie posadzić malin?! Wyściółkowałam grubo kartonami i bawełnianymi chodnikami. Przyszłam po miesiącu i co zastałam? Trawa i tak sobie nieźle radzi rozrastając się na krawędziach ściółki, a połowa krzaków uschła ( głównie te przesadzone z poprzedniego ogrodu). Tyle pracy kosztowało założenie tych kilku szpalerów, bo po wykopaniu rowków na sadzonki otrzymaliśmy rowki melioracyjne. Znowu dodatkowe przekopy i doły odwadniające. Wtedy stagnująca woda odpłynęła i można było sadzić.
W tym roku ciesząc się nowymi warzywnikami oprócz zwykłych zasiewów, ziół i bezobsługowych cukinii, dyń i ogórków posadziłam także pomidory. Kto je będzie podwiązywał, uszczykiwał, odchwaszczał? A kiedy zachorują, to co? Po co nową robotę sobie dołożyłam, skoro nie ogarniam dotychczasowych nasadzeń?! Czy człowiek nie może uczyć się na swoich błędach?
Po czwarte, ostrożnie z ogałacaniem ziemi z naturalnej pokrywy. Jesienią pierwszego roku zabraliśmy się za kształtowanie wałów przeciwwiatrowych, wypłaszczanie niektórych fragmentów stoku i za kopanie stawów, w konsekwencji czego wiosną mieliśmy
kilkanaście arów nagiej ziemi.
Obrzydliwy widok.
Zanim znalazłam czas, aby temu zaradzić,
powstały plantacje końskiego szczawiu, ostów, perzu, żółtlicy i innych
ulubieńców ogrodnika. Fragmenty próbowałam obsiać, jeden łubinem żółtym,
drugi nasionami polnych bylin zbieranych rok wcześniej. Łubin został
zagłuszony przez pokrzywy, bo nie było czasu na usuwanie kłączy, a
nasiona wyschły, bo wysiałam je zbyt późno, tuż przed majową suszą. Czas
na zadbanie o ogołoconą ziemię znalazł się dopiero jesienią, ale wtedy
było już trzy razy więcej pracy.
Wniosek: nie masz czasu, to nie ruszaj ziemi. A jak już musisz ruszyć, to jak najszybciej napraw, co zepsułeś. Ziemia nie może być naga. Jak najszybciej trzeba obsiać i zaściółkować. Świetna jest do tego gryka, łubin, gorczyca, bób, bo mają głęboki system korzeniowy i od razu spulchniają zbitą ziemię. W tym roku już tego przypilnowałam. Oczyszczony fragment pod jagodnik obsiałam gęsto łubinem. Wczoraj M go skosił i zostawił - mamy gotową ściółkę.
Zdjęcie mocno nieaktualne, tak łubin wyglądał trzy tygodnie temu.
A po piąte, trzeba znaleźć czas na cieszenie się swoją ziemią, bez względu na to, ile błędów popełniło się do tej pory.
Nie wiem, dlaczego pisząc o ogrodzie zaczęłam od problemów. Aha, ku przestrodze. No to żeby nie straszyć, następnym razem pokażę to, co udało się osiągnąć przez te dwa lata zakładania naszego wymarzonego siedliska..
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz, bo coś klawiatura się zacinała...
OdpowiedzUsuńOj tak... z czasem koncepcja się wyklarowuje albo dojrzewa albo całkiem się zmienia. My też zrobiliśmy mnóstwo błędów, z którymi się teraz zmagamy, ale przynajmniej kilka lat stania fundamentów i jeżdzenie na weekendy na działkę pozwoliło dojrzeć ścieżki, które sami tworzyliśmi. Chcąc nie chcąc same się określiły rabaty i w sumie to był jeden z nielicznych najlepszych decyzji :) Pozdrawiam :)
Sorki za bałagan, ale właśnie przysiadłam po grabieniu siana i ręce nie tak pracują :)
To najlepszy sposób wyznaczania ścieżek!
UsuńPozdrawiam :)
U nas trochę inna sytuacja, bo "wprowadziliśmy" się do istniejącego ogrodu, tylko dość mocno zapuszczonego. I teraz co roku ogarniam jeden, dwa nowe, niewielkie fragmenty. Pewnie gdyby kasy było więcej, to bym się rzuciła na wszystko i kto by to obrobił potem?
OdpowiedzUsuńTo pytanie ciągle sobie zadaję. U nas była tylko wielka łąka i to bardzo uboga, dlatego chcieliśmy to jak najszybciej zmienić. Na razie dajemy sobie jakoś radę z większością prac, czasami ktoś pomoże. Ale kiedy powstaną nowe fragmenty, to ...
UsuńMam nadzieję, że obecne założenia za rok, dwa będą prawie samoobsługowe. Nie licząc warzywnika ;) Ciekawe, na ile płonne są te nadzieje ;)
Łączę się w "bólu" ;)
Usuńja już tego lata będę miała swój kawał ziemi :D zaraz przy lesie, na razie łyse pole i nie mogę się już doczekać jak też będziemy tam zakładać ogród :)) zapraszam do podzielenia się postem w link party :) http://speckled-fawn.blogspot.com/2016/07/urodzinowy-post-i-link-party-z-nagrodami.html
OdpowiedzUsuńDziękuję za zaproszenie i życzę powodzenia w zakładaniu ogrodu!
Usuń"Trzeba tam zamieszkać" - o rajusiu, jak boleśnie ostatnio odczuliśmy uporczywe sprzeniewierzanie się tym świętym słowom!
OdpowiedzUsuńNie wiem, co odpowiedzieć, tak mi smutno zrobiło się po Waszym wczorajszym poście.
UsuńTo wszystko u Was, na hektarze+ i w ciągu nastu miesięcy? Nie-do-wiary! ..nasze nasadzenia korygują od 6 lat sarny, ślimaki i kosiarki :-P
UsuńJak się nie ma cudnego szachulca, to zostaje troche czasu i można sobie pozwolić na ogrodnicze szaleństwa. Coś za coś ;)
UsuńTakie momenty faktycznie czasami mogą się zdarzyć i ja jeszcze chcę powiedzieć, że na ten moment zwracam uwagę na to aby wiedzieć gdzie kupować dobrej jakości meble ogrodowe. W sumie sama nawet niedawno odwiedzałam sklep https://ogrodolandia.pl/ i tam możemy wiele ciekawych rzeczy znaleźć.
OdpowiedzUsuń