poniedziałek, 11 stycznia 2016

Podwórko

Dla przypomnienia







Po każdym deszczu topiliśmy się w błocie. Niestety na podwórze trzeba było jeszcze skierować wodę napierającą na dom ze stoku.





  


Po wyrównaniu terenu można było już zrzucić dachówkę, połamać i ubić. Podwójny zysk, bo nie trzeba było jej wywozić, a dzięki utworzonej warstwie potrzeba mniej klińca.



 Tak wyglądała z bliska.

Szkoda, że nikt nie zrobił mi zdjęcia, kiedy ubijałam dachówkę pożyczoną maszyną. Niezapomniane przeżycie ;) Co pół godziny musiałam robić przerwę, bo dostawałam trzęsiawki;) Na uszach obowiązkowo słuchawki.
Tuż za Filemoną widać płyty z łupka, które leżały pod warstwą humusu. M. ułożył z nich śniadaniowy taras i schody .
 
Potem można było przywieźć kliniec. Najbliżej jest bazaltowy, więc niestety zamiast szarego podwórka mamy grafitowe. Przynajmniej będzie cieplej. To ważne, bo równoległe ułożenie domu i stodoły utworzyło kanał dla północnych wiatrów. Brrr, ciągle wiało. Dużo pomogło postawienie muru od północnej strony. Będzie jeszcze lepiej, kiedy założy się w nim bramę i bramkę, a w tyle urosną drzewa.

Wreszcie trzeba było trochę posprzątać.



 Jeszcze broszka na elewację.



 Ostatnio zabrałam się wreszcie za robienie zdjęć i oto rezultaty:







Koło kuchni będzie mały podręczny warzywnik, porzeczki, jabłonka rozpięta na murze. Na razie posadziłam to, co jako tako wyglądało po przeprowadzce, żeby tylko nie oglądać pustyni.
Ale na podwórzu najważniejsza dla mnie  jest ONA - ukochana lipa.

Posadziłam ją naprzeciwko kuchennego okna i wciąż na nią spoglądam. Może tylko ja widzę jej urodę?  Taki dialog z majstrem:
-Cudowna, prawda?
- Eeee..... lipa jak lipa.