niedziela, 29 czerwca 2014

Drugie podejście.

Do drugiego noclegu przygotowałam się bardzo starannie. Najpierw kupiłam półciężarówkę ;) M. nie miał czasu. A co, taka samodzielna jestem, he, he. Tak naprawdę kupowałam z pomocą teścia, który pojechał ze mną, aby ocenić fachowym okiem, ale sama ją wypatrzyłam i "zorganizowałam" fundusze od dobrych ludzi, bo nadal czekamy na kredyt.
Kto starał się o duży kredyt, ten wie, jaka jest upierdliwość bankowców. Miało być tak prosto, kredyt przyznali od ręki, tylko potem trzeba było zgromadzić parę zaświadczeń . Teraz co chwilę wymyślają nowe, a za parę dni zdezaktualizują się pierwsze.  Jeszcze dostarczę z dziesięć kolejnych zaświadczeń, (może przydać się zaświadczenie o niekaralności prababki sąsiadów) i już zaczną weryfikować nasz wniosek.
Autko pomieściło składane łóżka, wygodne materace, mocny odkurzacz, kuchenne przydasie, kawiarniane meble i mnóstwo narzędzi. Dobrze, że od dwudziestu lat mój Pomysłowy Dobromir nieustannie coś tam remontuje i ulepsza, dzięki temu przez ten czas zgromadziliśmy pokaźny zestaw narzędzi. Przydaje się się też kolekcja domowych sprzętów gromadzona na strychu, od lat trenujemy upcycling ;)

Uzbrojona w maskę p/pyłową, czapkę i rękawice ruszyłam do boju. Zaczęłam od kuchni. Usunęłam ze ścian to, co odpadało, zmurszałe wilgocią fragmenty obstukałam do poziomu "trzyma się". Moim celem nie jest docelowy remont, tylko pozbycie się  wiekowego brudu, aby mieć bazę na czas przekrywania dachu i robienia odwodnienia domu. Potem szpachla (tak to się nazywa?) na najgorsze dziury. Kiedy schła, zabrałam się za szorowanie kafli i szafek. Niestety, nie było zabytkowych skarbów, znalazłam tylko zasuszoną mysz. Wrażliwszym czytelnikom szczegółów oszczędzę.
Pomalowałam co się dało, także wyrwę po zdemontowanym piecu. Teraz czuję się  w kuchni o niebo lepiej, chociaż na fragmentach ścian zaraz wykwitły poprzednie plamy. Przynajmniej mam świadomość, że ogradza mnie od nich warstwa świeżej farby.


Tak było
 


Tak po malowaniu.

 



 

W kącie nasza radość, piec chlebowy. Chyba działa, ale nie jesteśmy pewni, jak się go używa ;) Teściowa jest pewna, że w najniższym "otworze" pali się drewnem, a powyżej są dwa piekarniki: w dolnym właściwe pieczenie chleba, powyżej dopiekanie. W czasie dopiekania, w dolnym piekarniku piekło się ciasto. A sąsiad  twierdzi, że zanim swój zburzyli, to palili w drugim od góry.
Za parę dni przywiozę teściową i przetestujemy piec.

Kolejnego dnia zabrałam się za malowanie sypialni. Wielki odkurzacz wyciągnął brud ze szpar między deskami, więc szorowanie było bardziej skuteczne. Podłoga przejrzała, wszystko pachnie świeżością. Cóż, i tak to mi nie pomogło, bo zanim dojdę do sypialni, muszę przejść przez brudną norę. Brr, zamykam oczy i ... na noc idę spać do samochodu.

Nie sądziłam, że oswajanie domu (a właściwie oswajanie siebie z domem) będzie dla mnie takim problemem. Przeraża mnie brud wypełzający z każdego miejsca, zwisające z sufitu pajęczyny śnią mi się po nocach. To chyba jakieś pogranicze fobii, czasami czuję jak detektyw Monk ;)
Za spełnianie marzeń trzeba zapłacić cenę. Wiem, że to dopiero początek. Wiem, że czeka mnie zmaganie się ze swoimi ograniczeniami, z brakiem umiejetności, doświadczenia, etc. Kiedy wie się, czego się chce, to góry można przenosić, a nawet gonić pająki, trzęsąc sie z obrzydzenia.
Tymczasem oczyma wyobraźni oglądam piękny dom otoczony ogrodem, pastwisko z kozami, wybieg dla kur.
I nas za pięćdziesiąt lat.



.



 




niedziela, 15 czerwca 2014

Pierwsze śliwki robaczywki.

Brrr, nie było tak łatwo z tym noclegiem. Pierwszy dzień remontowy zaczął się od rozczarowania. Upatrzona karpiówka (20 000 !) okazała się nie być wymarzoną czerwoną tylko brązową :( Sama nie wiem... Większość dachów ma czerwoną w koronkę, a jak już znajdę dużą ilość, to zwykle szara lub brązowa łuska. Co za pech. Zakup odłożony.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do Janic, temperatura przekroczyła 30 stopni, ale entuzjazmu nie brakowało.
Nasza radość na nowej drodze życia :)


 Według planu na pierwszy ogień poszły jesiony przy fundamentach.




 


Planów plewienia i sadzenia w tym upale nie dałam rady zrealizować. Warzywnik musi poczekać. Przywiezione sadzonki umieściłam w cieniu, a sąsiedzi zaoferowali czuwanie na nimi. Są przekochani.

A to widok na przyszły warzywnik.
Widoczne świerki to efekt iglastej pasji przedostatniego właściciela. Gdzie tylko go fantazja poniosła sadził iglaki. Przed domem mamy alejkę ze świerkami i sosnami posadzonymi co 1-1.5 metra. Chyba jest ich setka, większość ma zielone tylko czubki. Skrajne mają więcej szczęścia - mają jeszcze jeden zielony zewnętrzny bok. Za to owocowych jak na lekarstwo, z powojennych tylko trzy ok. pięcioletnie wiśnie i młodziutka czereśnia. Owoce zauważyliśmy tylko na starej gruszy, jabłonki są puste :(

Skoro ogrodowe plany nie wypaliły, zaczęłam ogarniać wnętrze, odklejać warstwy brudu w kuchni i przygotowywać sypialnię.
Tymczasem przybył architekt. Wyjaśnianie zawiłej koncepcji podzielenia domu na trzy strefy zajęło nam sporo czasu, słońce niebezpiecznie chyliło się ku zachodowi, a chcieliśmy jeszcze skorzystać z zaproszenia przemiłej Inkwizycji! Cóż, pierwsze przyjemności trzeba było odłożyć :(
Sprzątanie "sypialni" nie miało końca! Nie pomyślałam o odkurzaczu, walczyłam z pajęczynami w tumanach kurzu, ale najgorsza okazała się podłoga. Deski są w świetnym stanie, tylko że w szczelinach jest nieprzebrane bogactwo historii domu. Jakieś gryzonie też zostawiły po sobie pamiątki. Jak tu rozłożyć materac ?
Cóż, nie ma wyjścia. Wyobrażając sobie stada myszy przebiegające mi po twarzy, najchętniej spędziłabym noc na krześle. Mój M nie miał takich problemów, chyba brak mu wyobraźni ;)

 Wreszcie zmęczenie wzięło górę i padłam na materac (niestety łóżko nie zmieściło się na przyczepkę). Do wyboru miałam jeszcze sypialnię poprzedników, tam nawet Beza nie chciała zanocować i zwiała. Miała rację. Rano zaglądamy pod wykładzinę, a tam kwitnie życie towarzystkie różnych robali. Plus metrowej średnicy mrowisko czerwonych mrówek.

 Po ciężkiej nocy pobiegliśmy powitać wschód słońca. Szybko zapomniałam o minionym koszmarze; chyba się starzeję, bo naprawdę to był dla mnie koszmar. Nawet odór w Kambodży nie był dla mnie tak trudnym przeżyciem.


Świergot ptaków, zapach łąki i te widoki. To jest życie!!!  Teraz już może być tylko lepiej.
Ale nie zdecyduję się na kolejną noc z myszami, teraz zabieram namiot :) i ostro biorę się za doraźny remont pokoju.

P.s. Nie jestem strachliwa i nie boję się myszy, dopóki biegają mi po nogach :)



piątek, 6 czerwca 2014

Przygotowania do pierwszego razu.

Wielkimi krokami zbliża się ten niezapomniany moment. Pierwsza noc. Z mężem i psem w nowym domu :)))
Trzeba zapakować tyle rzeczy! Uświadomiłam sobie, że od teraz będę mieć dwa gospodarstwa domowe. Dobrze, że mamy naturę chomiczą i duży strych. Chyba znajdę tam wszystko na nową drogę życia. He, he, nawet komplet zastawy z duralexu, hit sprzed ćwierć wieku, żal mi było wyrzucić, a nikt go nie chciał. Teraz się przyda, ale czy będzie z niego smakować?

Myślimy od czego by tu zacząć, tyle pilnych rzeczy. Decyzja: najpierw wycinka samosiejek wgryzających się w fundamenty, potem dopiero sprzątanie domu i wicie gniazdka na noc ;) Trzeba dokładniej obejrzeć dach i przymierzyć dachówki. Wykosić trochę ścieżek, bo trawa urosła mi do pasa. Podczas ostatniej wizyty nie mogłam oprzeć się obejściu wkoło domu i stodoły, a że było po deszczu, po obchodzie miałam suche tylko ramiona :))) - już trenuję obsługę spalinowej kosy. Trzeba by zabrać drabinę, materace, pościel, zapasy jedzenia ( w Janicach nie ma sklepu) itp. Więc kolejna decyzja podjęta: kupujemy półciężarówkę, koniecznie z hakiem. Ale kiedy nauczę się tym jeździć???

Najważniejszą sprawą dla mnie na pierwsze dni pobytu będzie posadzenie kwiatów przed domem :) Dopiero wtedy poczuję się u siebie. Już czekają sadzonki słoneczniczka,  jeżówki, kocimiętki, trochę bodziszków żałobnych do cienia. Czyli to , co ma jakąś szansę na przeżycie czerwcowego przesadzania i nadchodzących upałów.

Oto miejsca docelowe dla pierwszych bylin: wysokie pod wschodnią ścisną, kocimiętka  między kamieniami.






Wiem, remont może je uszkodzić, ale za nim do niego dojdzie będę miała trochę radości.

Mam też nadzieję rozpocząć prace w warzywniku. O ile wkoło gleba jest kiepska, to od południowej strony domu znalazłam fragmenty z ładną próchnicą. Hmmm, trochę mi zajmie odchwaszczenie go. Potem rozglądnę się za jakimś obornikiem i rozrzucę pod przyszłe warzywka. Trzeba też wydzielić miejsce na kompostowanie reszty obornika, kompost roślinny, drobne gałęzie i zakisić pokrzywy. Zanosi się na to, że chyba tam jednak pobędę dłużej...
Powoli porzucam swoją pracę, nie przyjmują więcej zleceń. Do tej pory projektowałam cudze  ogrody. Teraz zajmę się własnymi hektarami !!!


czwartek, 5 czerwca 2014

Co zrobić z takim wielkim domem?

Nie było tego w naszych planach, o nie. Przecież szukaliśmy domu tylko dla nas i naszych seniorów. No i różnych zwierzaków.  Tymczasem nasz nabytek ma 500 m2, nie licząc kolejnych 250 metrów pięknego strychu.  Trzeba będzie pomyśleć o agroturystyce. Trzeba? Nie, nie muszę się długo zastanawiać, bo od dawna po cichu marzyłam o czymś takim !!!

Nie chodzi mi o sam wynajem noclegów, tylko o to, co mogę zaoferować gościom. Bo przecież mogę podzielić się moim pasjami :)
Przede wszystkim ogrodnictwo, bez niego nie istnieję. Ryję w ziemi do utraty sił, a potem napawam się widokiem kwiatów, zapachami bzów, wiciokrzewów i róż. Co roku zmieniam kompozycje rabat, eksperymentuję. I marzę, marzę, marzę. Hektarowy ogród z trudem pomieści moje fantazje : )))

Kilka fotek z mojego "chusteczkowego" ogródka, ma tylko 5 arów :(








Skoro ogród i kontakt z naturą sprawia mi tyle satysfakcji , to chyba innym też może się to spodobać.
Więc dla moich gości planuję hortiterapię - spory fragment naszej ziemi przeznaczam na ogród sensoryczny. Nie tylko kolory i kształty cieszą w ogrodzie. Szum wody, szelest traw, dotyk miękkich liści. Marzy mi się ogród bez barier, więc spróbuję wygospodarować jeden pokój na parterze dla niepełnosprawnych.
I wypoczynek w sadzie, na hamaku. Truskawki rwane prosto z krzaka, poziomki na wyciągnięcie ręki. Woda ze studni, prysznic z konewki wiszącej na gruszy ;)
Kwiaty na bukiety, świeże zioła. Sad i warzywnik dla gości. Jabłonie uginają się pod ciężarem owoców, wystarczy zerwać.  Leżaki nad stawem. Ławeczki w bzach i jaśminach.
Gość lubi robić przetwory, a na co dzień trudno znaleźć czas? W kuchni czekają słoiki. A może szarlotka? Są blachy na ciasto. Zagony ziół czekają na ususzenie - pamiątka z wakacji.
Nasze sery, przetwory, chleb z pieca chlebowego.
I możliwość spróbowania różnego rękodzielnictwa. Ale o tym kiedy indziej.
Rozmarzyłam się ...


środa, 4 czerwca 2014

Ruszamy!

Przez ostatnie trzy tygodnie czułam się jak koń w boksie startowym: kiedy  otworzą mi bramkę???
Czas oczekiwania wypełniam myśleniem: mam już w głowie wstępny projekt wnętrza, projekt ogrodu kończę (nie w głowie, na szczęście już w cadzie) Dobór gatunków i odmian prawie gotowy ;) Właściwie to cały czas we mnie drzemał, potrzebował tylko konkretnej przestrzeni. Dostał półtora hektara i eksplodował tysiącem pomysłów. Zamęczam nimi najbliższych, chyba już mają dość słuchania...

W ubiegłym tygodniu pierwsza wizyta w gminie. Udało mi się  podpisać umowy na media i podatki. Złożyłam też deklarację śmieciową, na razie "zerówkę".
Lubomierz jest p r z e ś l i c z n y ! (hmm, brakuje mi sensownych przymiotników, wybaczcie).
 A droga z Pasiecznika do Wojciechowa!!! Strasznie żałowałam, że jadę sama i muszę czasami popatrzeć na drogę ;) Niesamowita aleja. Otwarłam wszystkie okna i wolno sunąc wsłuchiwałam się w donośny świergot ptaków.

Kiedy dotarłam do Janic, właśnie zaczynała się burza. Na początek  herbatka u sąsiadów i wreszcie pierwsze samotne chwile w Domu. Niepewnie przekroczyłam próg i ... nie potrafiłam ruszyć dalej. Wnętrze nie wyglądało na opuszczone: na wieszaku bluza, pod nią kilka par butów, rozrzucone farby, pędzle i inne remontowe rupiecie. Do tego głuchy odgłos ulewy i grzmoty w oddali. Zaraz ktoś wyjdzie z ciemnej sieni i...
Chyba oglądałam zbyt dużo horrorów. Przecież to samo było w dniu kupna. Ale wtedy nie wyglądało tak upiornie :)))

Wieczorem musiałam wracać, deszcz ustał i moim oczom ukazały się takie widoki:





 Ale do rzeczy. Remont. Trzeba zabrać się za dziurawy dach.  Na większości dachu mamy szarą, cementową dachówkę.  Niezbyt zachwycająca. Postanowiliśmy zmienić. Szukam czerwonej karpiówki. Bagatela 14 000 szt. na sam dom, razem 20 000 ze stodołą. Pojutrze jedziemy pooglądać w parę miejsc, niełatwo znaleźć taką liczbę w jednym miejscu. Najsensowniej wygląda ta oferta, w miarę blisko i zapakowane w palety:
http://olx.pl/oferta/dachowka-poniemiecka-rozbiorkowa-CID628-ID2I4Zt.html#2ff7bfea52
Czy macie jakie doświadczenie z transportem? Czym to się przewozi?! A już wyobrażam sobie jaki cyrk będzie z rozładowaniem :) A potem jeszcze każdą trzeba oczyścić z cementu. Chyba młotkiem? Super, nareszcie mamy zajęcie na najbliższe miesiące :)

Aha, jeszcze coś o Janicach z bloga Chemini:

http://magdachemini.blogspot.com/2014/06/janice-wieza-na-cmentarzu.html