Dla przypomnienia widok na drzwi do obecnej sypialni sprzed dwóch lat. To te pierwsze z prawej, a po lewej stronie widać jeszcze wygódkę ;)
Widać tutaj, w jak złym stanie były ściany, okropnie zawilgocone i przesiąknięte wyziewami z obory. Pracy nad tym fragmentem domu było chyba najwięcej, zwłaszcza przy północnej ścianie. Gruba od 1.8 do 2.4 m u podstawy, a na dodatek do połowy wysokości wciśnięta w wodonośny stok.
Tak wyglądała po odkopaniu do poziomu podłogi w piwniczce.
Głowiło się nad nią kilku fachowców, ich wyceny na doprowadzenie jej do porządku zwalały z nóg. I wtedy pojawiła się nasza ukochana ekipa, opisała swoje dotychczasowe doświadczenia z takimi problemami i zaproponowała czterokrotnie niższą cenę.
A wracając do tematu sypialni. Zanim można było ułożyć się do snu, należało tylko: zaizolować ściany w poziomie i pionie (także tą wewnętrzną, działową, o grubości bagatelka 1,5 metra), wybrać z podłogi 70 cm ziemi, zdrenować, zaizolować, położyć ogrzewanie podłogowe i płytki. Niestety moje wołanie o drewnianą podłogę nie zostało wysłuchane. Cóż, jak chce się łukowe ściany, to trzeba pożegnać się z kaloryferami, brak miejsca.
Korzystamy z niej od półtora roku. W lecie jest chłodno, w zimie też. Chyba, że włączę ogrzewanie ;) Ustawiłam termostat na trzy godziny rano i 4 wieczorem. To w zupełności nam wystarcza, bo w środku dnia nie korzysta się przecież z sypialni. Żadnej wilgoci nie widać, chyba się nam udało!
Największym problemem okazało się umeblowanie takiego wnętrza, ale o tym następnym razem.