poniedziałek, 6 października 2014

Czas na dach.

W harmonogramie remontowym dach był na pierwszym miejscu. Ale...
Po dokładnych oględzinach nie znaleziono większych uszkodzeń więźby, więc wystarczyło znaleźć dachówkę i przekrywamy. Oczywiście sami, to przecież banalne. Ekipa się zebrała, ale nie było dachówki. Urlopy zarezerwowane na wrzesień. Kiedy dachówka się znalazła, dekarze-amatorzy zaczęli trochę powątpiewać w swoje możliwości, dach jest przecież ogromny. Zaczęło się poszukiwanie majstra, który by robotę nadzorował. Majster się znalazł, ale ma czas dopiero wiosną. Dobra, poczekamy. Dziury w dachu załatane, strych osuszony, więc wystarczy rynny wymienić i zimę przetrwamy.

Tak wyglądały nasze rynny.



Przez długie lata woda lała się strumieniami pod dom. Nic dziwnego, że w podłoga w sieni po każdym deszczu pokrywała się warstewką wody.
Montowanie zajęło nam dwa dni. W roli głównej wystąpiły: rynny, wiertarka, sznurek, drabina, rusztowanie i teodolit.


Czas przy teodolicie dłużył się niemiłosiernie. Na drabinie płynął szybko. Zwłaszcza, że dwoma torami, bo w tym czasie montażysta nadzorował prace pomiarowe pod Częstochową ;)




Praca zakończona. Przed deszczem jeszcze zdążyliśmy zrobić kanalizację deszczową i woda już opływa z okolicy domu. W przyszłości będzie zasilać staw kąpielowy zwany rezerwuarem wody na potrzeby gospodarstwa rolnego.

A oto jego skromne początki :)



czwartek, 2 października 2014

Skarb.

Na nasze półtora hektara można popatrzeć tak: nie dość, że działka nie jest płaska, to jeszcze częściowo podmokła. Albo tak: woda na działce to skarb. Trochę problemów, owszem, ale ile zysku! Europa pustynnieje, a u nas ciągle coś się sączy. I tu, i tam, i jeszcze tam... Hektar łąki to pięknie nachylony na południe stok. Pomimo kilku działających drenów, są jeszcze miejsca porośnięte sitami. Na próbę zrobiłam w jednym z tych miejsc odkrywkę: całkiem ładna warstwa próchnicy, a pod nią prawie metr iłów. Na pozór sucho. Wystarczyło pół godziny, żeby dołek wypełnił się wodą. Cudo :))) Projekt zagospodarowania działki czyli zamienienia jej w rajski ;) ogród z wieloma ekosystemami pięknieje z dnia na dzień. Te bagienka dają tyle możliwości! Skarpa również, ale trzeba ją odpowiednio ukształtować.
Miałam sporo pomysłów, ale brakowało mi odwagi na radykalne działania. I wtedy wpadła mi do ręki książka Seppa Holzera. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, ponieważ to, o czym tylko marzyłam, Holzer stosuje z powodzeniem od 50 lat w swoim alpejskim gospodarstwie. Sądziłam, że taka uprawa ziemi jest idealistycznym wymysłem. Ale to się sprawdza w praktyce! U niego nie ma pojęcia chwast lub szkodnik, nie walczy z mszycami, nornicami, sarnami. Nie narzeka na ostry klimat, wiatry, złą glebę i pochyłe stoki. Wady zamienia w zalety. Skoro u niego to się sprawdziło, to u nas też się da.
Na naszym stoku trzeba zmodyfikować trzy zjawiska:
  1. dokuczliwe zachodnie wiatry
  2. erozję gleby
  3. brak różnorodności biologicznej
Konieczne będzie usypanie wałów i ich zadrzewienie, utworzenie tarasów, aby zahamować spływ ziemi oraz stworzenie różnych siedlisk - cienisty zagajnik, bagienko, sucha łąka, kamienny stok dla ciepłolubów. Dla każdego coś dobrego. Znowu się rozmarzyłam...

No tak, muszę zejść na ziemię: dom nie jest zachwyconą tą wodą. Trzeba działać. Ilu remontujących, tyle pomysłów, jak to robić. Każdy wie najlepiej, można dostać zawrotu głowy. Postanowiliśmy zaufać W. , naszemu guru od starych domów. Sprawdziliśmy głębokość fundamentów - średnio 10 cm :)))) więc drenaż trzeba poprowadzić z dala o nich. Największym problemem był północny fragment domu obsypany ziemią na wysokość pierwszego piętra. Długie narady z architektem, potem jeszcze dłuższe konsultacje z naszym guru. Rozwiązanie najskuteczniejsze niestety jest najbrzydsze i najdroższe, bo skarpa w dużej części musi zniknąć :(

Zaczęło się od zwiezienia żwiru, piasku, a przy okazji wyczekanego obornika. I wtedy przekonaliśmy się o skutkach erozji naszego stoku: podwórko było pokryte grubą warstwą humusu, który latami spływał na nie jakby specjalnie do tego stworzonym wąwozem wzdłuż stoku (dawna droga dojazdowa do wyżej położonych pól). Sądziliśmy, że zarówno droga dojazdowa, jaki i podwórko są dobrze utwardzone. Jesienna niespodzianka: przyjechaliśmy po tygodniowych deszczach i na początek ugrzęźliśmy przed stodołą. Ciężarówka ze żwirem przezornie na podwórze nie wjeżdżała. Na próżno, i tak ugrzęzła, więc część żwiru wysypała na drogę. Ale od czego są małe kobiece rączki. Nie wiedziałam, że żwir jest taki .... ciężki ;)


Następna ciężarówka przywiozła 8 ton obornika. Utknęła o wiele wcześniej. Znowu małe kobiece rączki. Tym razem poddałam się w połowie pracy.

Woda stoi też w naszym salonie. Ups, zapomniałam trochę w nim posprzątać.

 
Wreszcie przyjechała wielka koparka. Uwijała się w takim tempie, że nie nadążaliśmy z decyzjami, gdzie to wszystko układać, a do tego trzeba było pilnować, żeby nie zmieszać warstwy próchnicy z martwicą.

Na pierwszy ogień poszła wspomniana północna skarpa.




Nie wiem czemu nie zrobiłam zdjęć na koniec, ale widok był dla mnie wstrząsający.  Czy to wykop pod na autostradę?

O zachodzie słońca można było wrócić do montowania rynien.


Z wywiezionej ziemi kształtują się pierwsze wiatrochronne pagórki.


I pierwsze tarasy. Poniżej zaczątek tarasu pod samoobsługową kwiaciarnię. Widać ją? Trochę wyobraźni i ....







Coś na tej zasadzie, tylko na początek łatwiejsze w uprawie. Można posiać kosmosy, nagietki, cynie, lwie paszcze, słoneczniki. Niewiele wysiłku, a ile frajdy!
Oczywiście straszą mnie, że to w Polsce nierealne, ale... Po pierwsze trzeba spróbować, a po drugie to nie będzie nastawione na dochód, tylko taka atrakcja Janic. Nawet jak ktoś ukradnie puszkę, to zapewne wiele nie zyska ;)
I tak uwielbiam uprawiać kwiatki, niech inni też się nimi cieszą.